Poniższy tekst został przekazany w formie wydruku komputerowego przez Pana Witolda Siemka, prezesa Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Trzebińskiej „COR”. Na potrzeby publikacji dokonano minimalnej redakcji tekstu.
Sarzyna, 27 października 1979
Urodziłem się 7 marca 1901 w Mariańskich Górach (Czechosłowacja). Ostatnie studia ukończyłem w 1928 – Lwowską Politechnikę. Pracę rozpocząłem w 1928 w Pierwszej Fabryce Lokomotyw w Chrzanowie, gdzie bez przerwy pracowałem do 1939.
Zamieszkały byłem w Trzebini, na ul. Dąbrowskiego 326, gdzie miałem od 1934 (to jest od dnia otrzymania licencji) zainstalowaną radiostację SP1IH. Zasadniczo licencję otrzymałem w październiku 1934. Pierwszy dyplom WAC otrzymałem 10 października 1936, to jest 2 lata po otrzymaniu licencji. Należałem do Krakowskiego Klubu Krótkofalowców (ul. Lubisz 14, Kraków). Przewodniczącym tego Klubu był inż. Stanisław Tokarski SP1ST. Ze względu na małą aktywność Klubu, Klub musiał opróżnić mieszkanie klubowe i wprowadził się na ul. Lubelską 21. Niestety i tutaj nie było najmniejszej aktywności Klubu – ani jednego QSO, karty QSL dla członków w Trzebini gromadziły się w Klubie lub bardzo ginęły, „nikt nie miał czasu wysyłać dla członków”. Na Walnym Zebraniu Klubu w 1937, uchwałą Zebrania, rozwiązano Krakowski Klub Krótkofalowców i zorganizowano od nowa Krakowski Klub Krótkofalowców z siedzibą w Trzebini: Krakowski Klub Krótkofalowców, ul. Kościuszki 447, Trzebinia. Stacja Okręgu Krakowskiego otrzymała nowy znak: SP1QM. Od tego czasu klubowa stacja miała dużo QSO, nadawców w Trzebini było 9, zorganizowano klub – wtedy 5 m. Wyjechałem w Tatry, dużo atrakcji. Niestety, wojna – dużo zginęło, niektórzy należeli do partyzantki, a w tym i operator stacji SP1IH.
Odnośnie stacji SP1IH: początkowo wykonałem samowzbudny Hartley, później TPTG – jednolampowy, o mocy 6 W na lampie P460, 300 V, w paśmie 7 Mc. Antena – dawny Marconi 40 m, odbiornik zwykły sieciowy 1-V-1. Ponieważ wyniki miałem bardzo dobre, nie śpieszyłem się z uruchomieniem silniejszego tx. Miałem 5 kontynentów mocą 6 W, brakowało mi szóstego kontynentu – Ameryki Południowej. W międzyczasie wygrałem w zawodach 100 zł i ufundowałem sobie lampę PC1/50 Philips – specjalnie sprowadzoną z Holandii. Zbudowałem tx do 30 W oraz kwarc 7,026 kHz, i wreszcie wyłowienie ZL2GL. Miałem już 6 kart SQL z 6 kontynentów, posłałem po WAC-a, otrzymałem go w dniu 10 października 1936, mam go w posiadaniu. Ponieważ lampa PC 1/50 łatwo dawała się przystosować do fonii, mały modulator w trzeciej siatce, uruchomiłem sobie fonię, mając dużo QSO krajowych (np. SP1CC, SP1FR później SP7ABP z Łodzi, z Warszawy, itp.) oraz zagranicznych.
Jeśli chodzi o warunki pracy krótkofalarskiej przed wojną, to niestety czasy te przeszły do historii i już nie wrócą. Działalność krótkofalarską wszystkich krótkofalowców przerwała wojna. Wszystkich zrzeszonych w Polsce w PZK, na podstawie ostatniego Call-Booku, było ogółem 226 członków. Call-Book ten posiadam (bez okładek, bardzo podniszczony), w razie potrzeby mogę służyć.
W czasie okupacji należałem do Armii Ludowej z tajną radiostacją – pseudonim „Wicek iha” – na terenie powiatu chrzanowskiego. Miałem łączność z dowództwem generała Sikorskiego. Po katastrofie generała musiałem przerwać nadawanie, ponieważ gestapowcy zaczęli deptać mi po piętach. W marcu 1941 zostałem aresztowany, bity i torturowany, abym zdradził wszystkich członków oraz gdzie jest radiostacja. Postanowiłem się nie przyznawać, w ogóle tłumacząc, że nie znam nikogo, ani nie wiem jak ta radiostacja wygląda.
Po upływie pół roku działań gestapo, 7 marca 1941 (w rocznicę moich urodzin), odbyła się rozprawa sądowa. Sądziło 6 sędziów, pytali się gdzie jest radiostacja, odpowiadałam tak, jak w śledztwie – że nie miałem i nikogo nie znam. Prokurator za posiadanie stacji, za ulotki, za propagandę zażądał 4 razy karę śmierci i 162 lata zaostrzonego obozu. Po naradzie sędziów odczytano wyrok nienadający się do akt sprawy, brak wszelkich dowodów. Po zakończeniu rozprawy zostałem ponownie aresztowany i odstawiony do policyjnego więzienia w Bytomiu, bo tu odbyła się rozprawa. Najpierw miała się odbyć ona w Berlinie przed Volksgerichtshofem [Trybunałem Ludowym]. Akt oskarżenia doręczono mi w więzieniu w Katowicach (jest w moim posiadaniu). Za 2 tygodnie powiadomiono mnie, że rozprawa nie odbędzie się w Berlinie przed Volksgerichtem, lecz w Katowicach przed Oberlandesgerichtem [Wyższym Sądem Krajowym]. Po kolejnych 2 tygodniach oświadczono mi, że rozprawa nie odbędzie się w Katowicach przed Oberlandesgerichtem, ale przed Oberlandesgerichtem w Bytomiu. Tu się rozprawa odbyła w dniu rocznicy moich urodzin – 7 marca. Władze niemieckie celowo odwlekały termin rozprawy, gdyż stale przechodzili do więzienia i mówili mi, że jeśli się nie przyznam do winy, to po rozprawie będę powieszony w rocznicę własnych urodzin. Z więzienia policyjnego w Bytomiu, raz w tygodniu, wybierali więźniów i wywozili do Oświęcimia i ja byłem na to przygotowany. Pod jakąś „szczęśliwą gwiazdą” się urodziłem, bo nie spodziewałem się, że że nagle zjawi się w więzieniu młody gestapowiec i oświadczy mi, że jestem wolny. Nie wierzyłem, gdyż Niemcy nie nie zwalniali, nawet niewinnych po wojnie. Dopiero później sprawa się wyjaśniła. Zostałem aresztowany przez gestapo w fabryce lokomotyw, byłem konstruktorem. Z fabryki wszystkich volksdeutschów zabrali do wojska i na front. Lokomotywy, które ja opracowywałem, były im bardzo potrzebne pod Stalingradem. Pech dla nich, że tych lokomotyw nie mieli komu powierzyć, a ja byłem dość daleko w projektach zaawansowany. Dyrektor z Niemiec, inż. Roth, dowiedział się, że sprawa moja została przez sąd odrzucona i zwrócił się do władz niemieckich z prośbą o zwolnienie mnie z więzienia, gdyż nie ma konstruktorów lokomotyw. Na tej podstawie mnie zwolniono. Niemniej jednak byłem stale kontrolowany. Codziennie, 2 razy dziennie, aż do końca wojny, musiałem chodzić na milicję z zeszytem do podpisu, że się zgłosiłem. Tak wygląda sprawa z czasów okupacji.
Po skończonej wojnie pierwszym moim obowiązkiem było pójść do pracy, aby żyć z rodziną. Zacząłem pracować w Zjednoczeniu Przemysłu Maszynowego przemianowanego na Centralny Zarząd Budowy Maszyn Ciężkich w Gliwicach. Tutaj w 1947 lub 1948 spotkałem się w jednym z zakładów z serdecznym kolegą SP1DZ Edwardem Kawczyńskim, późniejszym SP8CK. Omówiliśmy sprawę ponowienia licencji i wstąpienia do PZK. Było to u mnie pierwsze spotkanie po wojnie z krótkofalowcem i ponowne ożywienie ducha krótkofalarstwa. Centralny Zarząd Budowy Maszyn Ciężkich został przeniesiony do Warszawy, a ja musiałem zacząć pracować w Tarnobrzegu, rozstając się z kolegą Kawczyńskim. Po pewnym czasie w Tarnobrzegu otrzymałem licencję o znaku SP8CH i, jak się dowiedziałem, kolega SP1DC otrzymał licencję SP8CK. Przynależny jestem bez przerwy do Rzeszowskiego Klubu Krótkofalowców. Tutaj na jednym z Walnych Zebrań spotkałem się z SP8CK – przyjechał jako delegat PZK. Było to bardzo miłe spotkanie. Była wtedy wielka śnieżyca. SP8CK miał zmartwienie, by jakoś zajechać do Przetworska, a stamtąd do Warszawy. Ja byłem samochodem służbowym, więc poprosiłem go, by się nie martwił i wsiadł – tak z wielką przyjemnością odwiozłem go do Przetworska. I na tym skończyło się nasze spotkanie, nie widzieliśmy się od tego czasu, wątpię, czy się jeszcze spotkamy. Ja już, niestety, wkraczam na drogę 80. roku życia.
Jeśli chodzi o pracę krótkofalowca po wojnie, to niestety nie mam się czym pochwalić – jak mogą inni koledzy. Wpłynęły na to dwie różne sprawy. Będąc na stanowisku dyrektora zakładu, czas nie pozwolił mi na ciągły czas pracy w eterze. Musiałem się zadowolić nadawaniem sporadycznym w razie wolnego czasu. Druga ważna sprawa to ciągłe choroby, które kroczyły za mną jako „pozostałości z lasu”. Długo mnie zatruwała gruźlica. Przebywanie w szpitalach, sanatoriach, wreszcie w uzdrowiskach leczniczych, aż do uzyskania rehabilitacji – trwało to kilka dobrych lat. Niestety, bardzo krótko czułem się całkowicie ozdrowiony z gruźlicy, bo w 1963 zostałem ciężko sparaliżowany – dosłownie cała połowa ciała, prawa strona od głowy do nóg. To było na skutek wylewu krwi do mózgu. Jako pozostałość tej choroby – tak już musi być – bardzo ciężko pisać i tutaj bardzo przepraszam za fatalne bazgranie i zacinanie mowy. Z tego powodu nie mogę używać fonii. I jeszcze, jakby na dodatek do tego wszystkiego, to mam pecha. Nigdzie tutaj, na tym terenie, nie znajduje się chętnych do krótkofalarstwa. Ja tutaj w Sarzynie jestem sam. Widocznie tak musi jeszcze być. Koledzy z eteru mnie opuścili.
Mój tx to zbudowany – na wzór kolegi Węglewskiego – SP5WW, z tą tylko różnicą, że na stopniu końcowym miałem lampę GU13, moc 250 W. Obecnie moc obniżam na 100 W, na końcu 2 lampy równoległe GU50. Jako emeryt energię elektryczną muszę oszczędzać, stąd 100 W. Antenę posiadam G5RV i nawet mam na niej dobre wyniki. Pracuję na pasmach 7, 14, Mc najwięcej, a na 3,5 i 21 Mc – rzadziej.
Tutaj muszę przyznać, że krótkie fale dodają mi otuchy do życia. Choć nie mam tutaj kolegów SP, zawsze miło spędzam czas. Dużo czytam, majsterkuję przy podzespołach, cewkach, kondensatorach obrotowych, wzmacniaczach różnej częstotliwości, zaczynam kombinować z tranzystorami, itp. Dobrze, że ten Klub OTC [Old Timers Club – Klub Seniorów Krótkofalowców] został zorganizowany, bo przynajmniej czuję, że nie będę odosobniony.
Stanisław Knebloch
SP1IH/SP8CH
(7 marca 1901 – 4 września 1985)
Wszelkie osoby mogące udzielić dalszych informacji na temat pana Stanisława Kneblocha oraz działalności krótkofalowców w powiecie chrzanowskim prosimy o kontakt z Działem Informacji Regionalnej, tel. 32 763 27 48.
Przeczytaj o krótkofalowcu Janie Salaschu oraz Światowym Dniu Krótkofalowca.