Fotografia przedstawia trzech mężczyzn na sianie popijających piwo ze szklanek. Obok siedzi pies.

1 lipca – Dzień Psa

Święto, za którym stoi redakcja czasopisma „Przyjaciel Pies” – to oni zgłosili swój pomysł w 2007 roku. Datę wybrano nieprzypadkową, ponieważ to właśnie w okresie wakacyjnym najwięcej osób porzuca swoich pupili. Celem tego dnia jest edukowanie w zakresie traktowania zwierząt, organizowane są spotkania w schroniskach i przytuliskach.

Zachęcamy do przeszukania domowych zasobów pod kątem zdjęć i wspomnień oraz – oczywiście – do przytulania do serca psa przez cały rok, nie tylko dzisiaj. W Cyfrowym Archiwum Ziemi Chrzanowskiej najlepszy przyjaciel człowieka także został uwieczniony, a na półkach Działu Informacji Regionalnej znajdą się wypiski o psinach:

Fotografia przedstawia dwóch chłopców. Między nimi siedzi pies. W tle widoczny budynek.
Kolekcja Witolda Liszki.

„W naszym domu zawsze były jakieś psy. Oczywiście wielorasowe, czyli kundle. Raz tylko mieliśmy białego szpica, czyli psa pasterskiego o arystokratycznym pochodzeniu. Chętnie pomagał mi w pilnowaniu krów na pastwisku i równie chętnie brał udział w moich wędrówkach po okolicznych lasach przy zbieraniu grzybów i jagód. Ale za najważniejszą osobę w naszym rodzinnym stadzie uznawał mamę, ponieważ to ona go karmiła. Jego długie, ciągle zabłocone kudły wymagały ciągłego szczotkowania i to także należało do obowiązków mamy. Używała twardej szczotki ryżowej, co dla psa nie mogło być za bardzo przyjemne, na szczotce zostawały całe kępy sierści. Szpic znosił jednak tę udrękę cierpliwie i z pewnym zadowoleniem, że ktoś się nim zajmuje. Dobrze prowadzony pies nigdy się nie lęka, że człowiek może mu zrobić krzywdę.
Stanisław Dymek, Opowieści gminne i rodzinne, s. 159.

Św. Franciszek z Asyżu głosił, że wszystkie zwierzęta są naszymi braćmi mniejszymi. A zatem nie byłem jedynakiem. Moimi braćmi byli: pies Bary i kot Limo. Bary urodził się gdzieś na Podhalu, skąd przywiózł mi go ojciec. Pies był już wtedy dorodnym okazem Bernardyna. Pierwsze nasze spotkanie było dość dramatyczne. Padał deszcz, a Bary zażądał wypuszczenia go do ogrodu. Po powrocie, cały ubłocony, wskoczył na łóżko rodziców. Dostał za to klapsa. W rewanżu ugryzł ojca w rękę. Jednak już w następnych dniach zaakceptował nas jako swoją nową rodzinę. […] Był to wówczas największy pies w całym Jaworznie. Miał, niestety, brzydki zwyczaj przewracania innych napotkanych psów i tarzania ich po ziemi, nie czyniąc im poza tym żadnej krzywdy. Taka była jego psia zabawa. Zdarzyło się kiedyś, że podobna przygoda spotkała małego pieska, który był na spacerze ze swoim panem – naszym gościem – inż. Jerzym Buczyńskim. Bary wyrwawszy się ojcu wepchnął spotkanego pieska do przydrożnego rowu. Właściciel uderzył go za to smyczą.  Bary podkulił ogon i obrażony wrócił do nas. Ten pies bardzo lubił gości przychodzących często do naszego domu na brydża. Kładł się wówczas zadowolony pod owalnym stołem w jadalni, gdzie zasiadano do kolacji, a później do kart. W jakiś czas po wspomnianym incydencie, kiedy już goście siedzieli za stołem, Bary znienacka ugryzł, nie kogo innego, lecz właśnie inż. Buczyńskiego. Zrozumiałem to po latach, kiedy już dorosłem. Bary miał widocznie poczucie swojej psiej godności; nie znosił żadnej agresji w stosunku do siebie. Podobnie jak ja. Obaj zostaliśmy tak wychowani.
Bohdan Dziunikowski, Nieodwracalność czasu. Garść wspomnień chłopca z Jaworzna, s. 14.

Scroll to Top
Copy link
Powered by Social Snap